Upadek.
Zawsze
powtarzał, że już w locie wiedział, co się stanie. Już na progu to przeczuwał.
Uderzenie było silne, bolesne, musiało takie być. Połamał obie narty, a
przecież narty do skoków nigdy się nie łamią.
Mówił,
że nie pamięta nic od upadku do ocknięcia się w szpitalu. Prawdopodobnie tak
było. Po co miałby kłamać?
Andreas zawsze był szczery.
Byłam
tam przez przypadek, nigdy zbytnio nie interesowałam się skokami narciarskimi.
Nie o skoczkach chciałam pisać. Namówiła mnie do tego moja przyjaciółka,
Katharina, żona Simona Ammanna. Zawsze potrafiła na mnie wpłynąć. Lubiłam
patrzeć na jej szczęście z Simonem. Słyszałam tę historię wielokrotnie.
Niesamowita miłość. Też takiej chciałam. Ale wtedy byłam przekonana, że moja
wielka miłość odeszła na zawsze.
Andreas…
wtedy jeszcze nie znałam jego imienia. Otworzył oczy. Ciepłe, ciemnobrązowe
tęczówki otoczone siatką czarnych rzęs szukały wzrokiem jakiejkolwiek znajomej
twarzy. Był tam Simon, jego przyjaciel, z piękną żoną i ukochaną córeczką.
Andreas uśmiechnął się delikatnie na widok jasnych włosów dziewczynki
ozdobionych czerwoną kokardką.
I
te miny lekarzy.
Chciał
wiedzieć, kiedy będzie mógł wrócić do skakania. Tylko to go interesowało.
Odpowiedzi na początku nie było.
Już
nie pamiętam, dlaczego wtedy znalazłam się w sali Andreasa. Może z głupiej,
ludzkiej ciekawości? Nie, chyba nie. Może poprosiła mnie o to Katharina? Może,
to nieważne. Nie teraz. Nie tu.
-
Panie Kofler, bardzo nam przykro.
Z początku był przerażony. Jak
małe dziecko, które zgubiło się w sklepie i nie ma pojęcia, gdzie jest jego
mama.
On stracił coś zupełnie innego.
Sens życia. Wszystko, co miał, co kochał.
- Uraz jest
zbyt poważny.
A przecież do była dopiero
inauguracja sezonu. Czekał na to od dawna. To miał być jego rok. Czuł to, tym
razem mógł wygrać. Był w życiowej formie. A jeden upadek zabrał mu wszystkie
szanse. Katharina ścisnęła lekko jego silną dłoń. Uśmiechnął się blado, mimo
wszystko, patrząc na jej zaokrąglony brzuch. Miał być ojcem chrzestnym ich
drugiego dziecka.
A ja matką chrzestną.
- Nigdy
więcej pan nie skoczy.
Zacisnął dłonie w pięści i nic
nie powiedział.
Jak silnym trzeba być, by znieść
taki cios? By przyjąć to w milczeniu, bez słowa sprzeciwu, i po chwili znowu
się uśmiechać, pomimo bólu?
Dokładnie tak, jak Andreas.
Dwudziesty
szósty listopada dwa tysiące jedenasty rok.
Dzień, w którym zakończyła się
kariera Andreasa Koflera.
A rozpoczęła nasza historia.
~*~
Blame Cam, bo Kofler za mną chodził od początku, od jej Austriackiej Kawy.
A piosenka z [H]ouse'a.
O cholera.
OdpowiedzUsuńTo 'zdanie' właśnie przyszło mi do głowy podczas czytania.
Piosenka piękna, tak a propos.
jednak wracając do opowiadania. Moja intuicja mówi mi, że to będzie coś. Zaczyna się mistrzowsko pod każdym względem. I jestem dogłębnie urzeczona.
I zszokowana.
I nie znajduję słów, bo to jest naprawdę dobra. I kurczę, jesteś mistrzem. Wielkim. <3
I wgl to przeczytałam to sobie kilka razy, a co!
I hihi, Kofler ma jakieś takie chyba zielone oczy, hihi :D
A powinien mieć brązowe. bo on to brąz, kawa i wgl.
Ale ma wadliwy gen, który dał mu nie taki kolor oczów :c
I wiesz co? Ja myślę, że ludzie powinni mi dziękować, a nie winić! jeśli chodzi o to blame.. ;d
Kocham, chyba wiesz, a jak nie wiesz, to już wiesz.
A teraz idę zhejtować geografię.
Cam
Boli. Lubię Koflera.
OdpowiedzUsuńBoli, bo jego lubię najbardziej ze wszystkich Austriaków z nartami na nogach.
I prolog zwala z nóg. Bo odpowiedzi pojawiają się zawsze. Prawdziwe, nieprawdziwe i takie, których nie przyjmuje się do wiadomości. Czasem zadaje się pytania na które nie chce się słyszeć odpowiedzi. Czekam na więcej i cierpię.
Piękny początek, choć zaczyna się od końca. Przewrotnie, ale podoba mi się ten zamysł. Czekam niecierpliwie na pierwszy rozdział, mając nadzieje, że będziesz częściej publikować niż na innych blogach :-)
OdpowiedzUsuńMarzycielka.
Biedny Kofler, co on musi przeżywać. Prolog strasznie bolesny, ale w końcu nie wszystko może być cukierkową bajką.
OdpowiedzUsuńBędę wpadać! :)
Pozdrawiam :*